Więcej o autorze na:  www.polcafe.eu/gosciniak

 

***

Następny proszę

 

    Był słoneczny jesienny dzień. Liście ścieliły się w złoto-czerwony dywan u moich stóp.  Dziś pogoda w Kolonii dziwnie przypominała złotą polską jesień. Słońce grzało w plecy i  rozjaśniało moją zamyśloną głowę, w której kołowała się jedna myśl: Przedłużą czy nie?!

Ulica z drzewami stojącymi w równiutkim szeregu prowadziła mnie prosto do celu.

Po wielu latach na obczyźnie nowego znaczenia nabrały stare wartości, a tęsknota za ongiś zniewoloną socjalizmem ojczyzną i zmiany polityczne pchały mnie  zdecydowanie w jedną stronę.

   Trzymając w dłoniach spięte w ciemnozieloną okładkę, przeterminowane prawo powrotu do dawnych miejsc, do wspaniałych marzeń i tęsknot, udałem się spiesznie pod znany mi adres.

   Na budynku konsulatu przewrót, jaki odbył się w kraju, był niezauważalny, nadzieja pozwalała jednak wierzyć, że wewnątrz coś się zmieniło i że co najmniej pracownicy urzędu zrzucili z twarzy woalkę nieprzystępności.

   Za bramą kilka schodków prowadziło w dół. Przed drzwiami stała gromadka ludzi otaczając wypełnioną piaskiem ogromną popielnicę. Przechodzących obok nie zauważało się. Dopiero później przekonałem się, dlaczego: oni mieli zajęte miejsca w różnych kolejkach zawijanych łagodnymi łukami. Zgroza kolejek panowała niezmiennie. Coś jednak się zmieniło: inne były okienka, do których przyklejony początek kolejki stał spokojny i wyprostowany. Petent nie musiał już schylać głowy do małej luki u dołu niewielkiej szyby. Dziś szyby były większe, luka również, a głośniki umieszczone na wysokości twarzy pozwalały mówić z wyprostowanym karkiem. Uszy pozostały jednak nadal wyciągnięte, aby pośród szmerów  wyłowić słowa konsula. Szmery te nie pochodziły z pomieszczenia, lecz były skutkiem niedoskonałego nagłośnienia i niedbałego sposobu mowy urzędnika. Czekający w milczeniu starali się duchowo wesprzeć trudzących się w rozmowie szczęśliwców, te wybrane, uświęcone osoby, mające za sobą długie godziny oczekiwania, stojące teraz na przedzie kolejki.

   Szybko zająłem miejsce w odpowiedniej kolejce. Z góry spoglądał na mnie przybrany w złotą koronę orzeł, było mu w niej całkiem ładnie.

   Szkoda, że prądy polityczne uzurpując sobie nieograniczoną władzę odważają się na mieszanie w historii, tradycji i świętościach narodowych.

 Zmiany nazw ulic, placów i ogródków działkowych to tylko część bezmyślnego dążenia do akceptacji. Zamiast Karola Marksa, Dzierżyńskiego i Armii Czerwonej pojawili się nowi bohaterowie: Popiełuszko, Wyszyński i wielu innych tak modnych teraz księży. Ciekaw jestem. czy przy następnej zmianie tak jak poprzedni spadną z piedestału.

   Z zamyślenia wyrwały mnie słowa:

- Następny proszę.

Byłem zaproszony do rozmowy z panem w okienku, który ze znudzoną miną patrzył gdzieś poza mnie. Wydawało mi się, że mnie nie widział.

- Dzień dobry.

Powiedziałem, nareszcie z normalnym akcentem, nie podejrzanym o obce pochodzenie, co tu na obczyźnie bywa pewnego rodzaju przewinieniem.

Odpowiedź dostrzegłem: niedbałym skinieniem głowy potwierdził, że zarejestrował moją obecność.

- Chciałem przedłużyć paszport...

Wyrzekłem już lekko zdeprymowany.

Swoją drogą skąd bierze się u niektórych takie poczucie wyższości powodujące u innych natychmiastowe podporządkowanie? Może uczą ich tego w szkołach dyplomacji?

   Mimo, że z radością po trudach kolejkowego stania i obserwowania, żeby ktoś się nie wepchał, stanąłem wreszcie przed obliczem pana odzianego w grubo zawiązany krawat nie pasujący do koszuli, co jednak tworzyło pewną harmonię w jego stroju, bo marynarka swoją niedelikatną strukturą materiału i trudnym do określenia kolorem pasowała jak pięść do oka, czułem się nienajlepiej. To ja chciałem czegoś od niego. On to wiedział. Ja dopiero teraz to zrozumiałem. Mimo, że byłem w stanie zapłacić za usługę, czułem się jak dziecko oczekujące loda od nieznajomego. Bałem się jednak zmieniać tę sytuację, bo przyzwyczajony do swojej roli urzędnik mógł mnie po prostu odesłać z kwitkiem. (A może nawet zastrzelić?...).

- Wypełniony wniosek, stary paszport, trzy zdjęcia, 100 euro i sześć tygodni oczekiwania.

Następny proszę.

 Wyrwany z zamyślenia zrozumiałem tylko połowę z sucho wypowiedzianej informacji.

- Co proszę?

Rzekłem spiesznie

- Trzy zdjęcia lewy półprofil, stary paszport, wnioski do wypełnienia leżą na półce pod ścianą, przy odbiorze po sześciu tygodniach 100 euro.

(Boże, on umie mówić...) pomyślałem.

- Następny proszę.

Spojrzenie utkwiło gdzieś za moimi plecami.

- Przepraszam, czy muszę złożyć osobiście?

Spojrzał mi prosto w oczy. (Teraz będzie strzelał...).

- Przy stoliku obok wypełnić, trzy zdjęcia i przedawniony paszport. Można osobiście lub pocztą.

Wiem. I 100 euro po sześciu tygodniach, pomyślałem.

- Jeśli nowy paszport mamy dosłać pocztą to 120 - dodał.

- Następny proszę.

Zostałem odparty na bok przez pana, który podobnie jak ja patrzył poddańczo na króla okienka. Otrząsnąłem się jednak szybko.

Jak już tu jesteś, masz trzy fotki a stówka dopiero po sześciu tygodniach, to wypełnij, oddaj i masz z głowy, zadecydowałem.

   Długopis sprawnie kreślił odpowiedzi, które znałem tak dobrze: imię ojca, panieńskie matki, data urodzenia, ostatnie miejsce zamieszkania...

O.K. Już mam wszystko. Szybko do kolejki!

Teraz była znacznie krótsza, szybko stanąłem przed „szykownym” krawatem, wkładając moje dzieło do szparki pod szybą. Pan spojrzał na mnie, zauważyłem uśmiech na jego twarzy. Widzi mnie po raz drugi... może mnie polubił...?

- Wnioski oddaje się przy okienku nr.4.

Odwrócił głowę, a ja zrozumiałem uśmieszek na jego ustach.

- Następny proszę.

 Kolejka do okienka nr 4 była już dłuższa, za to posuwała się dość sprawnie i po krótkim oczekiwaniu po raz trzeci stanąłem u celu. Pan konsul z wyrazu twarzy  był podobny do poprzedniego i gdyby oboje pozamieniali koszule lub krawaty to przynajmniej jeden z nich byłby jako tako gustownie ubrany.

Przejrzał wniosek.

- Brak podpisu.

- Zapomniałem, przepraszam.

Pokazał palcem mały prostokąt.

- Zaraz podpiszę.

Powiedziałem spiesznie, nie chcąc wylecieć z kolejki. Zrobiłem zamaszysty ruch długopisem i było.

- Nie wolno wyjść poza kratkę, podpis musi cały się w niej zmieścić. - Rzekł.

- Czy to ważne? - Zapytałem mając powoli wszystkiego dość.

- Tak jest napisane we Wskazówkach do Wypełnienia. Następny proszę.

Jego spojrzenie utkwiło za moimi plecami. Odszedłem do stolika.

Przepisałem na nowo, starannie podpisując się na wniosku według Wskazówek i znowu stanąłem w kolejce. Nie lubiłem jego krawatu.

Czas w kolejce płynął wolno, podszedłem z poczuciem dobrze wykonanej pracy, podając wniosek, stary paszport i trzy zdjęcia, podpisane, wyczytałem to we Wskazówkach do Wypełnienia. Byłem przekonany, teraz musi się udać.

- Zdjęcia są złe. - Zabrzmiała wyrocznia i wzrok znów zawisł za moimi plecami.

- Następny proszę.

- Nie, o co tu chodzi? - Zaprotestowałem stanowczo.

- Zdjęcie ma być z lewego półprofilu z widocznym uchem.

- Przecież jest.

- Nie. - Odrzekł ze spokojem w głosie.

- Co mam teraz zrobić? - Zapytałem.

- Wniosek i stary paszport można złożyć teraz, a zdjęcia podpisane dosłać pocztą, sześć tygodni i 100 euro przy odbiorze.

- Następny proszę.

Dzięki Bogu, że dzieli nas ta szyba.

Po sześciu tygodniach pojechałem tam znowu, zapłaciłem 100 euro, otrzymałem nowy paszport, ale nie wiem, czy chcę jechać do Polski.

Następny proszę...