KOBIETY Z PTASICH WYSP

Tytułowe Ptasie Wyspy jako takie nie istnieją – są wyobrażeniem łączącym cechy wielu miejsc. Są w każdym razie hiszpańskojęzyczne. Mają bogatą przeszłość, w miarę czasu zmieniają się w tak zwany turystyczny raj, przez co tracą swój indywidualny charakter, prawdopodobnie nieodwracalnie. Jedna z bohaterek, Nauczycielka, walczy przeciwko temu z całą swoją mocą.  Jej nonkonformizm nie dopuszcza do wiadomości faktu, że podobnego losu doświadczają inne duże kraje i miasta. Druga z bohaterek jest symbolem przeszłości wyspy – to hiszpańska arystokratka z czasów hiszpańskiego „Złotego wieku”. Jej wychowanie sprawia, że żyje we własnej złotej klatce, niezdolna otworzyć się na jakiekolwiek zmiany. Jej problemem jest miłość i oczekiwanie na męża, korsarza, który odpłynął z wyspy w służbie królowej. Trzecia z bohaterek jest zwyczajną Gospodynią. Zajmuje się domem i gospodarstwem, leczy skrzywdzone zwierzęta i dzieci. Dopiero na końcu książki okaże się, co łączy te trzy kobiety.

 

Fragmenty:

Tematem, który zdawał się ją uwodzić, była historia naszych wysp. Mogła rozmawiać o niej bez końca i z pasją wciągać nas w pogawędki. Jednak my rzadko zamienialiśmy się we wdzięcznych rozmówców. Tak zwane „wielkie dzieje” Ptasich Wysp wydawały się nam mocno przereklamowane, podobnie jak historie dawnych wypraw i podróży. Przecież nie mieliśmy nawet własnych okrętów! Te, które z jakichś powodów zawijały niekiedy do naszego portu, przybywały z kontynentów albo z potężniejszych wysp, na przykład wrogiej i groźnej Anglii... Nasza wyspa nie leżała na szlaku wielkich wypraw, prawdę powiedziawszy, była tak nieznaczna, że nawet wieści o klęsce Wielkiej Armady[i] dotarły na nią z karygodnym opróźnieniem. Czy ktoś rzeczywiście widział kiedyś galion cumujący w porcie? Bo to, że namalowano niegdyś takie obrazy, historycznie dokładne, wierne w szczegółach i, jakby to określić, podniecające, o niczym nie świadczyło. Odgłos armat na okręcie, nawoływanie marynarzy i szczęk białej broni? Legendy o bohaterach? Długo możnaby gwarzyć o tym, kogo napawały przerażeniem, a kogo fascynowały zabijaki z gatunku krwiożerczego Francisa Drake’a, pirata i królewskiego kochanka. Oraz, za czyją sprawką kobiety wypłakiwały nocami oczy, na plaży, pod siną poświatą księżyca.

Spośród wielu fantazji niełatwo było wyłowić prawdę, której nikt rzetelnie nie spisał, nie skatalogował, ba, nawet porządnie nie zapamiętał... Fakty i ludzkie bajanie zatarły się między sobą, wyświechtane przez wiatr, który wywiał z wyspy pamięć o dniach glorii i sławy. Gdyby nie szkoła, nauczyciele i autorzy podręczników, którzy nawet nie pochodzili z Ptasich Wysp, umknęłoby nam nawet to, że także nasza ziemia odznaczyła się podczas hiszpańskiego Złotego Wieku. Właśnie dzięki arystokratycznym, bogatym rodom, z których mężczyźni opuszczali domostwa dla służby pod hiszpańską flagą, walczyli na wojnach, zdobywali nowe terytoria, odkrywali szlaki... Przelewali krew tak, jak ich opuszczone kobiety łzy.

A jak to wpływało na nas? Wcale. My zadawalaliśmy się posiadaniem dobrych rybaków, pogromców tuńczyków i merlinów. Oni nie wypływali na morze zbyt daleko, aby ląd nie przybrał kształtu zwodniczej mgły, nie oddalali się od wyspy w pogoni za abstrakcyjną sławą i nie narażali życia. My wszyscy byliśmy tylko odpowiedzialnymi wieśniakami, którzy wiedzą, że najważniejsze zobowiazania dotyczą rodziny: naszych żon, dzieci i starych rodziców.

 

Str. 87

 

- Nasza wyspa... Jaka właściwie jest ta nasza wyspa? Bardzo sucha, piaskowa. Jest jak... ciemne ciasto przysypane białym cukrem, una tarta de chocolate[ii]. Czarna część, która nie przypomina niestety żadnego biszkoptowego ciasta, jest bardzo twarda, ponieważ składa się z resztek wulkanów. Ostatnie wulkany nie działają już od przynajmniej czterech tysięcy lat i nie obawiamy się, że sobie o nas przypomną. Kiedy wyszły z morza i wyrzucały z siebie ogień oraz lawę, musiały być ostre i spiczaste, ale to było bardzo dawno temu. Dziś są stępione, zaokrąglone i spłaszczone tak, że aż trudno zgadnąć, gdzie kiedyś przebiegała granica między jednym, a drugim z nich. Nasz wiatr, woda, no i przede wszystkim czas, starły je jak zęby staruszka... Nasza wyspa jest najstarszą z Ptasich Wysp i najbardziej płaską w całym archipelagu. Po wulkanach pozostały na niej tylko płaty zastygłej lawy, jak rozlane i zaschnięte kawowe natillas[iii].

Na stole stoją jeszcze naczynia z ledwo naruszonymi potrawami. Dziewczyna o martwych oczach obojętnych na opowieści o wyspie i jest milcząca jak jeden z jej wygasłych wulkanów.

 - Mówiłyśmy zatem o wyspie. A więc kiedy było już po wszystkim, a wulkany po wylaniu z siebie całej zawartości ucichły, morze zabrało się za porządkowanie wyspy. Lawa, polewana jego falami, ostudziła się i wygładziła jak marcepanowa glazura na torcie, i pomału, pomału, pokrył ją piasek naniesiony przez fale. Trudno w to dziś uwierzyć, ale biały piasek to zmielone małe morskie żyjątka, przede wszystkim korale. Taka morska mąka. Dalej od nas, gdyby jechać na północ, piasek staje się coraz ciemniejszy, najpierw kremowy jak śmietana, potem złoty, w kolorze dojrzałego banana. Czasem nawet przejrzałego, z brązowymi plamami, aż naprawdę zaczyna się myśleć, że to naprawdę od słońca! Z wszystkich miejsc wyspy to u nas jest najładniej, bo mamy najwięcej białego piasku, tego najczystszego, z najdrobniejszego mielenia. Chociaż i on niektórym przeszkadza... Bo dostaje się do oczu, uszu, wpada we włosy. Czasami złoszczę się, że wchodzi mi do domu, ale przecież to nie wina piasku, ale wiatru. A wiatr jest taki sam na całej wyspie, nie tylko głośny, ale i silny. Nie trzeba z nim walczyć, wystarczy posprzątać.

Twarz dziewczyny nie zdradza żadnych uczuć, ani ochoty, ani też rozczarowania czy żalu.

- Przy sprzątaniu, zamiataniu i wycieraniu tego piasku można pocieszać się, że inni mają znacznie gorzej, to znaczy ci, którzy mieszkają po drugiej stronie wyspy. Ich piasek jest bardzo ciemny, z zastygłej lawy, też przemielonej, jak czarna kawa. Wiele trudniej jest pozbyć się ciemnego piasku... I jest na nim jeszcze mniej roślinności. My tu mamy wielkie wydmy, całe piaskowe pagórki i doliny, które ciągną się całymi kilometrami. Prawdziwa pustynia, która żyje. Jest na niej wiele zwierząt. Oczywiście jaszczurki, choćby nasze geckos, których nie sposób wygonić z domu i gdyby nie koty... Są kozy, żyjące na wolności. Obywają się bez wody tak długo, że człowiekowi aż trudno to sobie wyobrazić. Snują się stadami przez wydmy jak jakieś czworonożne duchy. I mamy też dromadery, wiesz? Ale ich nie spotyka się zbyt często na wolności, już nie. Niestety. Kiedyś, dawniej, służyły na wyspie jako zwierzęta pociągowe, potem jakoś przestały być potrzebne, a teraz tylko czasem są wykorzystywane przez ludzi współpracujących z hotelami. Mają być atrakcją dla gości, biedactwa... Dobrze, że chociaż ktoś je za to karmi.

 

Str.100

 

Miała jakiś dziwny układ z ptakami. Niektórzy twierdzili, że zna ich mowę, jednak - na całe szczęście! - nikt poważny temu nie dowierzał. Jak byłoby to możliwe? Gdyby nawet posiadała jakąś diabelską, magiczną wiedzę, pozwalającą jej znać nie tylko języki ludzi, ale także zwierząt, czy wyróżniłaby te małe, głupie stworzenia?

Nasze dzieci zabijały ptaki - nie z głodu, bo wyspa potrafiła nas wykarmić, ale dla zabawy, o którą trudno na wysuszonej ziemi. Choć się oburzała, nie karaliśmy naszych dzieci za to, co sami robiliśmy za młodu. Wiedzieliśmy, jak wyglądają rozbite ptasie głowy, widzieliśmy ich móżdżki, małe tak, jakby wcale ich nie było... Nie, takie niepoważne stworzenia nie mogły posiadać własnej mowy, nawet jeśli zgrabnie tańczyły po niebie i śpiewnym popiskiwaniem uwodziły damy jak ona. Dobrze, powiadali ci, którzy zarzucali jej czarowanie ale jak inaczej wytłumaczyć całe godziny, które spędza na plaży z zadartą głową pod stadami ptaków, jakby była ich cieniem, ich gniazdem, ich królową? Albo jak porusza się na tej plaży ze stopami zanurzonymi w piasku, w swoim kosztownym, delikatnym obuwiu... Jakby chciała z nimi tańczyć!

Ktoś wreszcie powiedział – niektórzy po drugim albo trzecim dzbanie wina plotą niestworzone rzeczy – że jej rozmowy z ptakami mogą być groźne i mogą przynieść nieszczęście. Komu?- zapytaliśmy, bo udało mu się nas zaniepokoić. Nam wszystkim, powiedział ten pijak i źle się stało, że nie wepchnęliśmy mu z powrotem do gardła jego głupich słów.

 

Str. 87

 

Dzień, w którym zniknie z wyspy ostatni żółty ptak, powiedział Korsarz do Celesty, będzie początkiem jej upadku. Celesta liczy więc żółte ptaki. Nie martwi się żadnymi innymi, nawet nowymi, wielkoskrzydłymi istotami, które lubi i podziwia. Jest zajęta losem kanarków, który jest też horoskopem wyspy, wszystkie inne istoty rejestruje z daleka – wielbłądy i konie, psy i koty, króliki i węże, owady oraz ludzi. Kanarki są na szczęście łatwe do zauważenia na tle nieba i piaskowej bieli wyspy, kontrastują też z obdartą zielenią nielicznych drzew i zmęczoną szarością budowli. Szkoda tylko, że Celeście nigdy nie udaje się ogarnąć ich dokładnej liczby. Jej ptaki są żywą chmurą ze skrzydłami, posiadającą objętość, głębię i nasycenie, nawet wówczas, gdy nażeglowawszy się do woli po niebie, przysiadają zmęczone na ziemi. Albo gdy haftują dźwięki wśród ogrodowych drzew lub układają się w powiewną mereżkę na płotach i murach castillo.

Gdy ptasie niebo jest żółte, spokojna o trwanie wyspy Celesta cieszy się z dobrego wieczoru. Jeśli jednak fala koloru przelewa się w stronę szarości, jako żona Korsarza gotowa jest wyruszyć na poszukiwanie żółtych gwarantów istnienia wyspy po to, by nie dopuścić do oddania jej we władanie szarych, plebejskich następców. Potrafiłaby iść pieszo albo wsiąść do najwątlejszej łodzi i odnalazłszy skrytki kanarków, poprosić je o powrót do Castillo.

 

Str.276

 

Mimo, że starała się iść bardzo cicho, jej safianowe pantofle zaszurały po podłodze akurat w pobliżu komnaty doni Isabel.

- Celestita?

Zatrzymała się wstrzymując oddech, wciąż jeszcze nie tracąc nadziei, że uda jej się przejść niezauważonej.

- Celestita – powtórzył głos osoby, która nie znosi sprzeciwu - czy to ty?

Weszła do komnaty z opuszczoną głową, jednak podniosła ją stając przed sztywno siedzącą w fotelu babką. Doña Isabel nie tolerowała widoku wnuczki kulącej się w sobie jak zastraszona służebna.

- Dobry wieczór, Abuela – Celesta dygnęła i podeszła bliżej, by ucałować suchy jak irchowa rękawiczka policzek doni Isabel. – Nie możesz spać?

- Nie, rzeczywiście nie udaje mi się spać. Docierają do mnie różne hałasy, które przeszkadzają mi w wypoczynku.

- Bardzo mi  przykro, Abuela...

- Doprawdy?

Celesta zagryzła wargi.

- Ależ tak! Jak możesz w to wątpić?

Pomieszczenie było jak zwykle wysprzątane, jednak doña Isabel, choć wyprostowana i królewska w swych tradycyjnych szatach, wydała się wnuczce dziwnie zaniedbana. Babka od dawna nie dopuszczała do siebie służących i tylko Celesta mogła obmywać jej twarz.

- Czy mogę cię uczesać, Abuela? Przyniosłabym też miseczkę koziego mleka, aby odświeżyć ci twarz...

- To bardzo uprzejmie z twojej strony, hija.

- To dla mnie przyjemość, Abuela,

Czesząc jedwabiste włosy babki Celesta uspokajała się powoli. Włosy doni Isabel były silne i puszyste jak wówczas, gdy pozowała do portretu zamorskiemu malarzowi.

- Więc on naprawdę powrócił – rzekła powoli doña Isabel.

Upokorzona Celesta siłą powstrzymała się od skulenia ramion. Prędzej czy później musiało dojść do tej chwili...

- Chciałam go do ciebie przyprowadzić, doña Isabel – mówi Celesta cicho, zmuszając się do spokojnego, pełnego godności tonu. - Tak jak on sam pragnie złożyć ci wyrazy uszanowania. Jednak jego statek nie jest jeszcze rozpakowany i on pracuje na nim całe dnie, nie wracając na wieczerzę... Zamierza złożyć ci wizytę w odpowiedniej porze.

- A czy pora jego wizyt jest odpowiednia dla ciebie?

Celesta zalewa się krwistym rumieńcem.

- Nie rozumiem, Abuela...

- Te hałasy, hija, szuranie drzwi, kroki i wibrujące szepty... Nie odwiedziłaś mnie od tak dawna. Czy on bywa u ciebie każdej nocy?

Przerażona Celesta milczy.

- Odpowiedz mi! Pozwalasz mu, by co noc wchodził do twojej sypialni? Bywał w niej jak u siebie?

- Doña Isabel, proszę…

- Pozwalasz mu, by traktował cię jak dziewkę – mówi stara dama. - Jesteś obrazą dla pokoleń kobiet z twojej rodziny.

Gdyby to było możliwe, Celesta zapadłaby się ze wstydu pod ziemię. Kiedy kobiety z rodu y Peralta dopuszczały do siebie mężów, spełniały swym ciałem obowiązek wobec rodziny albo poświęcały się w imię przyszłego macierzyństwa. Czyniły z siebie prezent lub nagradzały małżonka za wierną służbę. Czasami rewanżowały się za miłość, bo i taka zdarzała się niekiedy między małżonkami.

- To źle, Celestita. Tak traktuje się nie żonę, lecz kurtyzanę, utrzymankę lub służącą.

Ręka Celesty odrywa się w rozpaczliwym geście od wykwintnej twarzy doni Isabel.

- Byłoby lepiej, gdyby nadal odwiedzał kurtyzany? – woła ze łzami Celesta, dziedziczka rodu y Peralta. – Tego dla mnie pragniesz, Abuela? Jak możesz życzyć mi tak źle!

- Teraz wolisz, by trzaskało pod tobą twoje łóżko, kiedy bierze cię jak barbarzyńca, jak zwierzę! Z pewnością dawniej brał tak twoje służące!

- Doña Isabel! - Celesta czerwienieje ze wstydu - To jest nasze małżeńskie łoże. Małżeńskie łoże nie powinno być puste, Abuela.

- Nikt tak nie twierdzi. Jednak męża ma się jedynie po to, by spłodził dzieci.