fot. Andrzej Walkusz

 

Joanna Fligiel  ur. 6.08.1968 w Katowicach. Mieszka w Bielsku-Białej i Neuss w Niemczech. Obywatelka świata. Uważa, że nacjonalizm jest ucieleśnieniem plemiennej niepewności. Księgarka, ekonomistka, feministka. Żona. Matka. Wspiera Kampanię Przeciw Przemocy Domowej oraz inicjatywę "Ratuj dzieci". Na stronie Śląskiej Strefie Gender zawiaduje strefą twórczości oraz strefą wywiadu, gdzie ukazują się jej rozmowy ze współczesnymi pisarkami i poetkami. Wydała dwa tomy wierszy: Autoportret (2008, Nagroda Główna w Konkursie zorganizowanym przez East Bay American Association - "Debiut 2008" i Geny (2011, nagroda Grand Prix w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Granitową Strzałę". W 2012 roku kilka jej wierszy ukazało się w trzecim tomie "Wierszobrania" - wydanym przez Stowarzyszenie Ochrony Poloników Niemieckich w Opolu oraz dwutygodnik "Samo Życie" z Dortmundu. Trzecia autorska książka "Sztuka wyboru" czeka na wydawcę.

 

Więcej na stronach:

www.gender.pl/readarticle.php?article_id=153

www.poezja.exe.pl/joanna-fligiel.html

 

Z ostatniej chwili:

WYNIKI konkursu 300 SŁÓW o swoim wierszu organizowanym przez Bogdana Zdanowicza.

JURY w składzie: Teresa Bazarnik, Patrycja Jarosz, Grzegorz Wołoszyn, Arek Łuszczyk, Karol Maliszewski – Przewodniczący, po przeczytaniu trzydziestu trzech nadesłanych prac, przyznało

NAGRODĘ GŁÓWNĄ

dla JOANNY FLIGIEL tekst „Każdy mój wiersz to prawdziwa historia” (o wierszu „powroty”) – za zapisek „najbardziej poruszający” (T. Bazarnik) , a zarazem sprawiający „największą czytelniczą przyjemność” (P. Jarosz).

 

 

Każdy mój wiersz to prawdziwa historia

 

powroty

 

nie da się przemknąć,

udać, że nie wisi

klepsydra starannie przybita

sześcioma pineskami.

podobno go wypchnięto;

leżał jakby obejmował ziemię.

i ucichła muzyka. tylko plusk,

plusk i wykręcanie, wykręcanie

i ścieranie.

 

to jego matka - myje korytarz,

niemiłosierna kolej na sprzątanie.

kiedy pochyla się nad wiadrem,

widzisz odbicie zaburzonego

porządku świata, w którym

moczy się brudna ścierka.

 

Paweł, bohater wiersza, chłopak, który obejmował ziemię, miał niecałe siedemnaście lat, kiedy „podobno go wypchnięto” z pierwszego piętra. Wystarczyło, żeby upadek przypłacił życiem. Nie był to chłopiec bez życiorysu. Pierwszy poprawczak zaliczył w podstawówce. Znałam go bliżej, niż innych sąsiadów kiedykolwiek uda mi się poznać. Nasze drogi kilka lat wcześniej skrzyżowały się na obozie w Turawie, organizowanym przez Kuratorium. Byłam tam wychowawcą, Paweł wychowankiem. Nie był w mojej grupie, ale gdy zapomniałam kluczy do kampingu, uprzejmie włamał się, żebym nie musiała wracać półtorej kilometra nad jezioro. Polubiliśmy się, więc od pierwszego włamania.

Po latach wprowadziłam się z synem do zrujnowanej oficyny, uciekając od swojego zrujnowanego życia w innej części miasta. To nie była dobra dzielnica. Nie mieszkali tu grzeczni chłopcy i grzeczne dziewczynki. Nie rozpoznałam Pawła; kilka lat straszy, przepoczwarzał się z chłopczyka w mężczyznę. On pamiętał mnie. Kłaniał się z sympatią. Myślałam: „fajna ta młodzież”, w przeciwieństwie do innych mieszkańców kamienicy, którzy omijali owe towarzystwo szerokim łukiem. Gdy Paweł słuchał muzyki, cała kamienica jej słuchała!

Pewnego wieczoru, na naszym podwórzu, ktoś wyrwał mi torebkę. Jeszcze tego samego dnia Paweł zwrócił mi ją, twierdząc z dumą w głosie, że na mieście jestem nietykalna. Rozpoznałam w nim szarmanckiego chłopca z Turawy i poczułam się nielogicznie bezpiecznie. Zaproponowałam herbatę (…)

W następny weekend zaczynały się Święta Wielkanocne. Wyjechałam w Wielką Sobotę do mamy na jurajską wieś. W tę sobotę Paweł objął ziemię. Wróciłam we wtorek. Na naszej zabytkowej bramie wisiała klepsydra z jego nazwiskiem, przypięta sześcioma pineskami. Trzymałam torbę podróżną w jednej ręce, rękę dziecka w drugiej. Mocno ścisnęłam dłoń syna. Wyrwał mi się i otworzył bramę. Przywitała mnie pochylona nad wiadrem z brudną wodą sylwetka matki Pawła. To był ich tydzień na sprzątanie.

I ucichła muzyka - tylko plusk, plusk i wykręcanie, wykręcanie i ścieranie.

 

 

 

Nawroty, czyli o Ewce z pierwszego piętra,

której nie boją się tylko gołębie

 

W marcu Ewka zostaje Chrystusem.

Zbija deski, nabija gwoździe,

potem siebie. Zmartwychwstaje

w połowie maja. Spotykam ją

na przepustkach ze szpitala.

Jest nieco zgaszona, nieco

grubsza. Siedzi na drugim

stopniu. Czeka. Mówi

jak ją leczą z Boga.

I staje się. Ewce

błyszczą oczy.

Głosi:

Jestem Piotrem. Jestem Skałą.

Jestem Dobrem. Ty jesteś Tomaszem.

Może jestem. Może nawet jestem

Złem, z którym rozprawi się Ewka.

 

 

 

Wujek Chlebny w Czeladzi

po tym jak zobaczył swój guzik w księgarni - memoriał

 

Nad Brynicą niewiele się zmieniło.

Bieda na Piaskach ta sama

i Kościół stoi, niczym kamienny

Bóg, neoromańskim murem.

 

Ostatnie wspomnienie miasta jak

przez smoleńską mgłę; Żyd z cegłą.

Sami rozbierali Synagogę. Honor

jest jak huk, odbity od ściany lasu,

zanika wraz z pogłosem.

 

Był tu już raz, szukał żony. Zastał

kurz spod gestapowskich kół. Ona

tam. On tam. Za długo szedł. Lecz

spróbuj iść z dziurą z tyłu głowy.

 

 

 

Trzecia

 

Kiedy marzną stopy myślę o nich więcej.

Jestem ta najsłabsza. Nie urodzę córki.

Przepraszam kochanie. Obiecanej latem,

kiedy moje stopy owiewane ciepłem

 

nie marzły mi wiecznie. Kaszlę od tygodnia.

Wyszłam gdzieś bez golfa. One wyszły w lutym.

Chodaki za buty, w pasiastych sukienkach,

jestem taka miękka, jestem taka miękka.

 

Babki we mnie płaczą. Jedna, druga. Trzecia.

Krzyczę po niemiecku, mam zadartą kieckę,

wiem jak śmierdzą Ruski, piersi rwą spod bluzki,

wszystko mam na wierzchu, wszystko mam na wierzchu,

 

wzięło mnie trzech wespół. Przepraszam kochanie.

Nie urodzę córki obiecanej latem.

Nie dotrzymam zatem.