Wiesława Gałązka Völker

Urodziła się w 1966 r.  w Wyszkowie nad Bugiem. Od  1991 r. mieszka w Niemczech, obecnie w Wiesbaden.

 

W latach 1973-1981 chodziłam do  szkoły podstawowej w Kręgach, wtedy jeszcze w obowiązkowych niebieskich fartuszkach i dwoma rzędami ławek: dla dziewcząt i chłopców. W latach 1981-1985 uczyłam się w  Liceum Ogólnokształcącym  im C.K. Norwida w Wyszkowie. W latach 1985-1991 studiowałam  na  SGGW w Warszawie, uzyskując  dyplom  w zakresie ochrony krajobrazu. W 1991 r. wyjechałam do Niemiec, do Wiesbaden. Wyjazd poprzedzony był krótką, ale intensywna i satysfakcjonującą pracą w  „Alma Mater” - szkole języków  obcych w Ostrołęce.

Od 1992 r. trwa moja faza rodzinna. Równolegle do niej podejmuje  rożne rodzaje prac społecznych. Angażowałam się m.in. w komitety rodzicielskie w przedszkolu i szkołach niemieckich. Byłam także członkiem zarządu w polskiej szkole „ Pollingua“ (współorganizowałam wtedy wiele imprez kulturalnych, m.in. wystawy fotograficzne na „Dni Polskie)“. Braliśmy udział ze stoiskiem i programem artystycznym w licznych międzynarodowych spotkaniach jak np. „Internationales Sommerfest“

Ważny dla mnie był udział w projektach edukacyjnych „Commenius-projekt“ w Elly-Heuss – Gymnasium w Wiesbaden.  Kilkakrotnie proszono mnie o tłumaczenie dla organizacji troszczącej się o byłych polskich więźniów obozów koncentracyjnych „Zeichen der Hoffnung”. Zaangażowana byłam także w życie parafialne. Przez kilka lat działałam we wspólnotach pomagających dzieciom: Kindergottesdienst Kreis, byłam także członkiem rady parafialnej.

Wiersze piszę od 2000 r. w języku polskim i niemieckim. W swojej poezji mówię o małych tęsknotach, dużych rozczarowaniach, cudach codziennych i tych od święta, zauroczeniach i miłości matczynej, pożegnaniach, nadziei stojącej za zakrętem śmierci i wierze wbrew porażkom osobistym. Nie wydałam jeszcze własnego zbioru poezji. 

 

 

***

gdy szukam ciebie

to ramiona

ogromnieją mi do nieba

w nieostrożnych palcach

obracam każda gwiazdę

ranie się na oślep

 

kogo zdziwi jutro laka

pelna krwawych maków

 

***

znam ciebie

jak smak mleka z dzieciństwa

tego - no wiesz – w najprostszym kubku

a czasem jesteś tylko

migawką wspomnień

uwalniana ze splotu

niespokojnych myśli

probuję cie chwytać

jak zajączka światła

na obcej ścianie

jak pierwszy śnieg

na gorących choć

niechorych ustach

przemykasz mi

między palcami

co nie nauczyły się zatrzymywać

albo stajesz twardym okruchem

chleba w gardle

i ranisz na przestrzał

 

to nic

niech tak dalej boli

 

***

nie mów nic

ale zamknij

mój strach w twojej ręce

ciepłym oddechem roztop

zamarznięte przerażenie

w mojej głowie

zamień krzyk

w moim gardle

w cichą modlitwę

na twoich ustach

zrób ze mną

pierwszy krok

w niepewność

dalej  muszę

 pojść sama

drogi są juz wyznaczone

wystarczy tylko

odnaleźć ślady

 

Ty

któryś zranił

Głodnego

Samotnego

W żałobie

 

pochyl się

nad Bezdomnym

wylej siki z nocnika

w przytułku

przeprowadź Staruszkę

przez czarne morze asfaltu

na drugą stronę ulicy

daj Żebrzącemu

zaklepane dla siebie grosiki

na kubek kawy

albo ćwiartkę Chleba

żeby dokonał się

Cud Powszedni

staniesz się

 po raz drugi

 CZŁOWIEKIEM

 

Bratu

 

to ON

przytulił cię

do siebie

w godzinę

Twojej śmierci

otarł krew

ze śmiertelnej

rany na głowie

i kurz polnej drogi

z policzków

nosa

czoła

położył rękę

na złamanej nodze

co już zrastać się

nie musiała

 

Nikt

nie umiera samotnie

jeśli nie z innym

człowiekiem

to BÓG

sam

czuwa przy nas

 

Zawsze

 

***

o mój policzek

otarła się miłość

zostawiła ślady

miękkiego zarostu

poczwórnej słonej łzy

spełnionej obietnicy

siedmiu kropel krwi