Wiesława Sobon

Urodziła się w 1959 r. w Nowej Soli. Mama dwójki dzieci, Katarzyny i Karola.

Z wykształcenia jest nauczycielką dzieci w wieku przedszkolnym. Jako przedszkolanka pracowała 15 lat. Następnie zdecydowała się otworzyć własną działalność gospodarczą. Wraz z mężem zajęła się produkcją odzieży. Po kilku latach prosperity, zdecydowała się zamknąć firmę i wyjechać do Niemiec. W 2008 r. rozpoczęła w Polsce studia na wydziale Teologii przy Kościele Zielonoświątkowym.

W młodości chętnie czytała książki oraz tomiki poetyckie. Lubi długie spacery i obcowanie z przyrodą. Chętnie przemeblowuje domowe kąty, co nie zawsze cieszy domowników. Wiersze pisze od 2012 r. Inspiracją do pisania było uczestnictwo w jednym z polonijnych spotkań poetyckich. Publikuje je najczęściej na portalach społecznościowych. Poezja jest dla niej sposobem wyrażenia uczuć, jakie przez lata się w niej nagromadziły.

Mieszka w Wuppertal.

fot. Rudi Kosinski

 

 

Ojczyzna

To ziemia daleka i bliska
Nie doznasz ukojenia duszy
Dopóki jej bliskość cię nie wzruszy
Rozstać się z nią nie było łatwo
Choć nie nazywałeś jej swoją matką
Jest coś jednak w sposobie ludzkiego myślenia
Co się w normalnych ludziach
Nigdy nie zmienia
Pamięta zapach kapusty
I rosół odrobinę za tłusty
Łąki pachnące o poranku
To wszystko jest w nim zmieszane
Jak w dobrym garnku
Nie ma zatem sposobu
Aby z ojczyzną nie iść do grobu
Nie chodzi przecież o rzeczy błahe
Ale o coś większego
O pokolenie ludzi z przyszłością
Którzy na tej ziemi czasami goszczą
Porozjeżdżali się w różne strony
Lecz do ojczyzny ciągle ich goni


Pogorzelisko

Miasto milczeniem zabija godziny
Przy jego murze cienie ludzi
W samotnej przestrzeni
Wygrywają walki w ciemności
Puszczają muzykę dla gości
Szukają czegoś dla siebie
Ale nie byli jeszcze w jakiejś potrzebie
Samotność serca przykryli płaszczem
Może czasami im ktoś zaklaszcze?
Wtedy dostąpią chwały
A potem znowu dzionek za mały
Wszystko się plącze wszystko wywraca
Bo jak czasami zabrzmi
To tylko praca
A oni przecież tęsknoty serca
Koją muzyką co nie zna szczęścia
Dla niej umiera niejeden człowiek
A bez niej żaden nie może odejść
Do domu przecież nie jest im spieszno
Bo po co zwykłych słuchać drwin
Może czasami tylko zaskoczy
Coś w mądrej głowie się toczy


Tęsknoty

Schowałeś mnie w tych murach
Nie bez powodu to było
Jednak po latach chłodu
Całe moje ciało pełne było głodu
Tęsknota zabiła me serce
A miłość odeszła gdzieś dalej
Nie trzymasz mnie już za rękę
Bo po co nie jestem już ciałem


Wyznanie

Chce Ci podziękować za muzykę,
którą wniosłeś do mojego życia.
Na początku tak nieśmiało,
gdy stawiałeś kroki w drzwiach,
potem coraz bardziej doskonale zapełniałeś nią czas.
Za te róże, które późną porą,
przynosiłeś co dzień i za wodę czystą,
podawaną mi o wschodzie.
Chcę Ci podziękować za te wszystkie chwile,
w których moje myśli przewoziłeś,
jakby do innej krainy, przy tym byłeś mi wciąż miły.
Za co jeszcze przyjdzie mi dziękować,
aby z tej miłości Tobie coś darować.
Może tylko małą chwilę, może dwie.
Wiem to na pewno , wiem, że kochasz mnie.



Biały orzeł

Nad urwiskiem skały
Wzniósł się orzeł biały
Poszybował nisko
Było to lotnisko
Rozbił namiot mały
Stworzył nową przestrzeń
Na nim orzeł biały
Zbudował schronisko
Ta złamana gałąź
Wszystko tam widziała
Niczym sprytny pająk
I urwiska skała
Duma go rozpiera
Nie potrafi przestać
Ciągle słyszy w uchu
To moja orkiestra!
Z drugiej strony jednak
Leciał orzeł biały
Rozwarł swoje skrzydła
Zawirował w locie
Skrzydła mu opadły
Zrobił się jak bociek
I nie wiedział biedak
Dokąd lecieć może
Była nowa ścieżka
Ciągle zapomniana
Na niej biedaczysko
Spało już do rana
I tak orzeł biały
Choć był doskonały
Z szybowania zbiorów
Dostał rozstrój stały


 

Tęsknoty

Opleciona Tobą
Z rozpartymi ramionami
Wznoszę się do góry
Opadam w dół
Myśl moja krąży niby
Wietrzyk mały
To skowronka śpiew
Obudził mnie rano
Za nim otworzyłam oczy
Już świtało
Chyba noc spokojna była
Bo smutek oddaliła
Teraz jeszcze trochę
Splątana włosami
Spoglądam na Ciebie
Chyba się witamy


 

Wrzosowisko

Pociemniałe trawy
Zabarwione słońcem
Wszystko wokół nich
Jest takie piekące
Morze łez na nie wylali
Ci co wieczorami
Do swoich domów
Drzwi pozamykali


Zapaść

Oddech już nie wystarcza
Za mało było słońca
Różnych kolorów
Nie da się zliczyć
Ponieważ w ludziach
Coś ciągle kwiczy i kwiczy
Ze skarbów przeszłości
Już nie chcą czerpać
A zatem po co
Było się rodzić
Zapaść przychodzi
Choć tego nie chcesz
Pewnie dlatego
Musisz wciąż płodzić


Refleksje

Możesz nie widzieć wszystkiego
Wciąż pytać dlaczego?
Stać w miejscu i patrzeć
Aż przyjdzie najgorsze
Możesz na życie splunąć
Z za ściany, lub po cichutku
Zawitać u mamy
Zasiąść przy stole
Gdzie światła promień
Przebije serca stwardniałą przestrzeń
Spojrzeć w przyszłość ciągle tak jasną
Na pokolenia które wciąż mogą!!!
Wystarczy tylko w tej krótkiej chwili
Byśmy dla siebie byli wciąż mili
Oto nietrudno, gdy człowiek wierzy
Nie w coś martwego, co tylko wzdycha
Lecz w Bożą siłę, co nigdy nie zwleka
Ona jest zawsze w tym samym miejscu
Aż do momentu, gdy człowiek zaśnie
Potem wciąż przy nim będzie przebywać
Bo do wieczności jest stworzony
Każdy co przy nim może dziś wytrwać


Powstanie

O przelane krwi niewinnej
O życiorysach ludzi zaplątanych
W kamiennych rzekach
O tych kamieniach
Które nigdy nie zostały stracone
O przygodach ludzi zbrukanych przeszłością
O marzeniach nigdy na tej ziemi niezrealizowanych
O potrzebach tak płochych, jak mowa do ściany
Byli jednak na tej ziemi i cierpieli za nas
Abyśmy mogli wrócić do ziemi nam przyobiecanej
Nie mieli zbyt wiele, tylko marzenia
Mogli nimi obdarować całą ziemię
Nie dane im jednak było zamieszkać w ojczyźnie
Gdzie chleba wystarczy dla wszystkich
Odeszli, choć znani, w daleką krainę
Do miejsca innego
W tym wszystkim tak smutno powiedzieć
Dlaczego?


Samotność

Nie było Cię w ten poranek
Zaskrzypiały drzwi
Delikatny dotyk dłoni
Potem ten list
Popłynęły łzy
Serce zabiło mocniej
Logiki w tym nie było
Ta chwila, tak śmieszna
Trwała zbyt krótko
Potem już tylko
Smutno i smutno
Można było to zmienić
Tak w jednej chwili
Zapomnieć
I już nigdy do tego
Nie wracać
A jednak!
Te chwile wracają
By mogło zdarzyć się
Lepsze jutro


Zaćmienie

Bywało już nie raz nie dwa,
Że świata krąg reżyser miał
Od wczoraj jednak dobrze wiem
Że wszystko w życiu zmienia się
Co wczoraj dobrym było, dzisiaj nie
Więc stawiaj dobrze kroki swe
Bo nie wiesz głupcze tego nie
Że świat ma całkiem inny cel
Zmiennością możesz chwalić się
Lecz lepiej będzie, gdy ty zmienisz się
Bo prawda to do siebie ma,
Że ciągle w dobrym będzie trwać
Nie szukaj zatem drogi tam,
Gdzie tylko łzy i płacz
Rozpoznaj lepiej dobry czas
A wszystko innym stanie się
Przyjaciół przecież ciągle masz
I to podnosi cię, bo godność
Każdy człowiek ma, więc nie
Bój się dobrego dnia


Tatuaże

Ach ta moda
Nie od dzisiaj
Toczy się z jej powodu
Pewna niezgoda
Bo przecież!
Wszystkim wiadomo
Że słowa tak ranią
Czasami, że
Koleś kolesiowi
Przygryza kawałek
Krtani
To wszystko znajduje
Niestety swe źródło
Tam gdzie czasami
Robi się brudno


 

Nie można

Nie można o ludziach źle mówić
Gdy losy splątały ich życie
Ich samych ocenić się nie da
Choć budzi się w niejednym
Potrzeba, by przez pryzmat własnych
Cieni wejść komuś do kieszeni
Poszperać w nie swoim mundurku
Oglądać rzeczy niewidzialne
I w osłonie nocy bredzić
Trzeba czasami poczekać
Aż księżyc otworzy swe wrota
Nie można do ludzi powiedzieć
Że życie to ciągła głupota


Tęsknoty

Rozpalasz serce
Bo tęsknisz tak mocno
Zapalasz lampę
Bo ciemno za oknem
Szukasz pociechy
Bo pragniesz jak wczoraj
Spoglądać na uścisk
Leczącej cię ręki
Nie gubisz nadziei
Bo ona powraca
Do marzeń z przeszłości
Co nigdy nie gasną
Gdyż miłość rozpala jej
Przestrzeń jasną
Do bólu rozterki
Nie chcesz już wracać
W końcu w tym wszystkim
Czeka cię praca

Nie bój się

Nie bój się dnia ani nocy
One cię nie zaskoczą
Bo jedne bez drugich istnieć
Nie mogą
Dopiero, gdy się zjednoczą
Oznaczają błogość
Odnalezione marzenia
I nocy westchnienia
Za dnia znajdują swoich celów
Urzeczywistnienia
Nie sam, nie sam
Jesteś na tej ziemi
Tylko czasami myślami
Zawitasz w sieni
Stamtąd obraz niezbyt wyraźny
A to często wiedzie cię
Do Rozpaczy


Gorliwie

Nigdy się nie spóźnia
Wszystko ma zrobione w czasie
Nie podejmuje trudnych decyzji
Bo i po co, może go to zatrzymać
I drogo kosztować
Czasami się uśmiechnie

Lecz nie za długo
By nie wybić się z rytmu
A rytm ma zawsze jednakowy
Bicie serca w zapadłej klatce
Wszystko tam już wyschło
Wypaliło się jak trawa po letnich upałach
Nawet nie wie komu za to podziękować
Przecież na wszystko zapracował sam
W ostatnich latach życia
Zafundował sobie zawał
Taki zwyczajny-trach i po wszystkim
Czasu przecież nie można
MARNOWAC

Kobieta

Wstała rano
Nie za wcześnie
Skierowała swój wzrok w stronę okna
Wyglądało inaczej niż wczoraj
Na początku nie mogła tego zrozumieć
Przecież wszystko było na starym miejscu
Dawno już nic nie przestawiała
A jednak!!!
Czuła że nie była sama
Ktoś na nią spoglądał
Była zdziwiona że tak z samego rana
Ciągle tego nie rozumiała
Nieco skrępowana
Podniosła się ze swego posłania
Zaczął się nowy dzień
Pomyślała!
To dobrze
Nie jestem sama

Poczęcie

Nie jestem taka słaba
By nie móc urodzić
Nie jestem taka silna
By przez to nikomu
Nie zaszkodzić
Bo z narodzinami bywa różnie
Są takie łatwe
Że aż próżne
Można się do nich przyznać