Ewa Woźniak-Ostrowski

urodziła się w 1959 r. w Zgierzu koło Łodzi. Jest absolwentką Akademii Rolniczej im. Hugona Kołłątaja w Krakowie i Instytutu im. Spassowskiego we Wrocławiu. Przed wyjazdem do Niemiec, w 1988 r., była nauczycielką biologii w XII LO we Wrocławiu.
Obecnie mieszka jedną nogą w Würzburgu, a drugą nogą i sercem w Łodzi.
W Niemczech pracowała jako bioinżynier na Uniwersytecie w Würzburgu w patologii eksperymentalnej, prowadząc badania głównie nad rakiem żołądka i innych narządów. Później pracowała w firmie biotechnologicznej TheraMab.
W sierpniu 2009 r. uległa wypadkowi łamiąc sobie krąg piersiowy, od tego czasu jest w domu spędzając czas w większości na fizjoterapii. Wcześniej dużo jeździła na nartach i rowerze.
Uwielbia czytać książki, słuchać muzyki. Poezja jest dla niej głosem serca, pisze wszędzie: na ławce w parku, w tramwaju, a najczęściej leżąc bezsennie w łóżku.
Do niedawna wiersze jej znane były tylko grupie przyjaciół. Chciałaby swoimi wierszami zatrzymać w jakiś sposób pogoń w czasie i za rzeczami materialnymi.

 


Dumanie

W błękicie spojrzenia odbijają się gwiazdy Kasjopei,
Dotyk, piasek Sahary, przenikający do każdej cząsteczki ciała.
Gorący, ale delikatny, jak zwój muślinu.
Pocałunek, kolorowy motyl, który otarł się przelotnie o usta.
Wspomnienia, promień słońca, tańczący po fali.
Teraźniejszość, kropla deszczu, spływająca po źrenicy szyby.


Wspomnienie

Miałam szczęście, płochliwego Elfa,
Który przysiadł na krótką chwilę i odleciał.
Miałam głowę wypełnioną pustką i niemyśleniem.
Miałam serce, przepełnione miłością,
Puls 140 i rozgorzałą Krew.
Miałam czułość,
Jedwabiem wijąca się po niedoskonałościach.
Miałam niebo, rozłożone mapą gwiazd nade mną.
Miałam wodę, chłodzącą rozpalone ciało.
Nie mam już NIC.

 


Słońce

Lubię słońce letnie,
Złocistą strugą miodu
Spływające z nieba.
Lubię słońce jesienne,
Zamknięte w barwie liści.
Lubię słońce zimowe,
Szronowym witrażem
Położone na szybach.
Lubię słońce wiosenne,
Zielenią wybuchające z ziemi.
Lubię ciepło!
W cieple Twoich gestów,
Kwitnę jak egzotyczny kwiat.
I wypuszczam pąki słów,
Zamienione w wiersze.

 


Zaproszenie

Odpłyń ze mną we wszechświat,
Z płonącymi oczyma gwiazd,
Zamiast patrzeć w odrapane okna
Ziemskiej ulicy.
Wprowadzę cię w labirynt kształtów,
Które pod dotykiem zmieniają się
W kwitnące konwalie.
Powiodę po miękkich obłokach,
Za którymi drzemie
Złoty owoc Słońca.
Otworze nieznane drzwi.
Za nimi znajdziesz wiedzę tajemną,
Zamkniętą w rytmie
Mojej tańczącej krwi.

 


Odległości

Między jednym dniem a drugim,
Leżą kilometry niespełnionych marzeń.
Tysiące słów, którymi ubieram niespokojne myśli.
Setki wspomnień, zamkniętych w lśniący papier fotografii.
Między jednym snem a drugim,
Leżą miliony bezsennych Sekund.
Z mozołem pokonuję wzgórze samotności
Napędzam zmęczony tęsknotami motor – serce.
Nadziejami żywię każdą moją materialną cząstkę.
Żeby znów móc się podnieść i pokonać kolejny dzien.

 


Modlitwa do czasu

Zatrzymaj się!
Zamknięty w tykaniu zegara, wyznaczniku przemijania.
Daj szansę załatać dziury w znoszonym palcie życia.
Nie zabieraj kolejnego dnia, zanim blask słońca,
Nie zamknie się w malutkim uśmiechu.
Pozwól trwać nocy, miękkim welwetem
Otulającej ciała kochanków.
Zwolnij szalone tempo, porywające nas jak oko cyklonu.
Zanim zdążymy sobie uświadomić, że to już koniec!