Stefan Zajonz
Urodził się w 1958 r. w Lublińcu, obecnie mieszka w Bonn. Wyjechał z Polski w 1977. Studiował germanistykę i historię sztuki w Bonn. Poeta, tłumacz, fotografik, pracuje obecnie w Papieskiej Bazylice minor Bonner-Münster. Debiutował w Kolonii w 1983 r. w Neues Rheinland. Autor trzech tomików wierszy i kilkuset krytyk o sztuce. Wydał pięć katalogów artystycznych z własnymi fotografiami i tekstami.
Od roku 1998 jest autorem ponad 90. własnych Zeszytów Poetyckich w wydawnictwie Deutpols, którego jest założycielem. Brał udział w XII. Światowym Dniu Poezji UNESCO w Londynie i w Warszawie, 2012, organizowanym przez „POEZJA dzisiaj”.
Pisze w języku niemieckim i polskim. Jest współzałożycielem Centrum Kultury IGNIS w Kolonii i grupy artystów Ars Porta International w Remagen.
Liczne wystawy fotografii w Polsce i w Niemczech. Inicjator i organizator XIII. Światowego Dnia Poezji UNESCO - EntZEITlicht w Bonn, na który zaprosił 87 artystów i ośmiu europejskich krajów.
Jego polski tomik „Kraniec Nikta” był książką roku na IV. Międzynarodowym Festiwalu Poezji „Poeci bez granic” Wrocław-Polanica Zdrój, w 2008 r.
Przez wiele lat był łumaczem sądowym, tłumaczył m.in. wkład Polski do Unii Europejskiej dla Kancelarii byłego Kanclerz Niemiec Gerharda Schrödera.
Ziemia = Stolica Prorok
Z gliniastej skiby nas zlepiłeś
Na kilkaset nie znanych figur
Twoim oddechem pchnięci
W świat między dwa bieguny.
Tu stawiam znak pięciu palców
Pod jedwabnym światłem nieba,
Przychodzę zza linii horyzontu
Tam krajobraz powstaje ze snu
Każda woda niesie szelest słów
A ziarno pyłu może tutaj róść.
Zachowam prawdę, radość, talent
Nie stanę już nigdzie na ziemi.
Ludzie z liści i pocałunków
Liście wiatru! Ludzie cienia!
Rozwiane ocalałe pocałunki
Spragnione miłości, kto
Nas zbiera, szuka,
Kto za nami goni?
W wiosennych spojrzeniach
Szeleszcząc szukamy miejsca
W koronach drzew,
Ciągle żyjemy, umieramy
Jesienią – by się znowu urodzić.
Rozkładamy się na pniu,
Szukamy korzeni, traw
I pęknięć naszych ust w żywych,
Niezliczonych twarzach.
Wypoczynku nie znamy.
Wiszące rozbolałe ręce
Wznosimy ku niebu
Ponad przepaścią serca, gdzie Oni,
Z wyższego rodu
Za błękit nas karzą.
Rozkwitem na ołtarzach zatapiamy
Siebie w kolorach czarnej zieleni
I dojrzałej krwi
Za wiatrem szumiąc
W zapomnienie.
Nie ma głosu sen
Sen, niemy głos
Zapomina o istnieniu:
Nie ma żebra do dłoni
Nie ma konstelacji gwiazd.
Nie, sen ma głos, rośnie w nocy
Wstrząs powietrza i wzruszenie liścia:
Nie ma kończyn do ziemi
Nie ma w koronie płuc.
Sennie mijam obrazy po udanym dniu,
Żeby tylko wytrwać u źródeł wody:
Nie ma rymarza fałd
Nie ma sumienia rdzeń.
Nie ma.