fot. Robert Widera

 

Jerzy Gościniak

Pochodzi z Pleszewa, dokąd wraca sercem i słowem, od 1986 r. mieszka w Niemczech, w Bonn, poeta, prozaik, rzeźbiarz, fotograf, autor programów literacko-muzycznych (m. in. Tęsknota, Miłosne Zagadki, Wycieczki z Ołówkiem i Wesoły Świat Wierszy), w których bawi, upomina, wzrusza, a nade wszystko uwodzi w tęsknotę za Bogiem, prawdą i miłością.

Występuje na scenach w Bonn, Essen, Dortmund, Recklinghausen, Kolonii, Wuppertalu, a także w Polsce.
Opublikował tomiki z własną poezją: „Kwiaty Biało-Czerwone“ (2002) oraz „Miłość - Nadzieja - Wiara” (2006). Jego wiersze ukazały się również w antologii „Na progu wiosny“ (2004).
Uczniowie Szkoły Podstawowej nr 3 w Pleszewie wykonali ilustracje do bajki „Kwiatopolis“ jego autorstwa. Jego prozę wyróżniono w polonijnym konkursie literackim organizowanym przez Konsulat Generalny RP w Kolonii w styczniu 2011 r.
O swojej twórczości mówi: „Piszę, bo poezja to mój najlepszy sposób na życie”.

Kontakt: jerzygosciniak@web.de

         "Uskrzydlenie"                                               "Znak zodiaku"                    

 

         "Anioł spokoju"                                                                "Taniec"

 

 

               Nie pytaj mnie skąd przychodzę

 

               Nie pytaj mnie skąd przychodzę,

               bo ci opowiem o porannej zorzy.

               O bzach pachnących w ogrodzie,

               o szumie znanego morza.

 

               Nie pytaj mnie gdzie ma dusza,

 

               ta ze mną się błąka po świecie.

               Choć obce jej ptaki w przestworzach,

               a nad nią chłodna jesień.

 

               Nie pytaj mnie czy znam pieśni,

               które przodkowie śpiewali.

               Bo całe me życie jest pieśnią,

               która się światu nie żali.

 

               Zapytaj mnie dokąd zmierzam,

               zabiorę cię z sobą w drogę.

               Rozjaśni nam ją ta zorza,

               której zapomnieć nie mogę.

 

               Zapytaj o powód wędrówki,

               bzów zapach poczujesz z oddali.

               Choć jesteś ze mną tak krótko,

               zapragniesz iść ze mną dalej.

 

               Zapytaj kiedy dojdziemy,

               gdy głośno zaszumią fale.

               Zrozumiesz choć w dal idziemy,

               nie oddalamy się wcale.

 

 

***

W pamięci obrazy z tamtych lat,

tupią niecierpliwie.

Jak by chciały obudzić się do życia.

 

Jak by chciały jeszcze raz,

pokazać się światu.

 

Stare nie zakurzone obrazy z dzieciństwa.

 

Te miejsca dziś zalane asfaltem,

i uwięzione fundamentami domów.

 

Wtedy nie było tu domów i nie było tych ludzi.

 

Nie było latarni ulicznych i piaskownicy,

nie było hałasu i śmietników.

Nie było trawników i klombów z bratkami.

 

Byliśmy my, zboża i las.

 

A teraz doszły jeszcze wspomnienia.

fot. Robert Widera

 

                       ***

Często pragniemy więcej niż mamy,

choć mniej nam trzeba niż posiadamy.

I ta rozterka gmatwa nam bycie,

bo najważniejsze jest jednak życie?

 

To co pod czaszką mieszka od rana,                                                                                          

choć na niej czupryna potargana.

Nie mówi nam co siedzi w głowie,

w życiu jest ważne ogólne zdrowie.

 

Więc aby komfort mieć z nim psychiczny,

niech nas nie mierzi hałas uliczny.

Umieć przeczesać złości za siebie,

żyć jak pustelnik o wodzie, chlebie.

 

Tak mi się marzy, lecz czy się ziści?

Będę miał z tego jakieś korzyści?

By nie wprowadzać tu nowych złości,

skorzystam chyba sam z tych mądrości.

 

Pisał bym więcej, morały prawił,

może niektórych bym tym ubawił.

Jednak przypomnę problem nie nowy,

człowiek jak ryba psuje się od głowy.

 

 

 

Następny proszę

    Był słoneczny jesienny dzień. Liście ścieliły się w złoto-czerwony dywan u moich stóp.  Dziś pogoda w Kolonii dziwnie przypominała złotą polską jesień. Słońce grzało w plecy i  rozjaśniało moją zamyśloną głowę, w której kołowała się jedna myśl: Przedłużą czy nie?!

Ulica z drzewami stojącymi w równiutkim szeregu prowadziła mnie prosto do celu.

Po wielu latach na obczyźnie nowego znaczenia nabrały stare wartości, a tęsknota za ongiś zniewoloną socjalizmem ojczyzną i zmiany polityczne pchały mnie zdecydowanie w jedną stronę.

Czytaj dalej>>>>>

 

 

 

Proza nagrodzona w konkursie literackim organizowanym przez Universität Köln Wydział Slawistyki i Konsulat Generalny RP w Kolonii:

***

Ludzie na przystanku powoli zaczynali się niecierpliwić. I coraz głośniej dawali tego dowody. Opalone słońcem twarze robotników rolnych z przyklejonymi do ust papierosami coraz to zwracały się w kierunku drogi wjazdowej na dworzec autobusowy.

Ten obcy dworzec z kolorowymi reklamami, które tylko po części potrafiła przeczytać, stał się jej dziwnie bliski. A miejsce odbioru biletów i stanowisko numer 4 były dla niej poufale znajome. Potrzebowała takich miejsc. Czytaj dalej>>>>>>>

 

 

 

 

Wiosna

( "Wiosna" to nazwa rzeźby, którą  Jerzy Gosciniak wykonał w 2012 r. ze sloninca i podarował na aukcje dla chorej dziewczynki z Wrocławia o imieniu MAJA. Dla niej tez napisał poniższy wiersz.)

 

Nad noskiem, 

do którego wchodzą plastikowe wężyki, 

oczy.

Szkliste, pełne nadziei,

pytają: dlaczego?

Błąd Boga?

Te oczy nie widziały jeszcze

wszystkich cudów tego świata.

Poznały już jego cały ból.

Nie ma w nich strachu.

W malutką rączkę wkłuto sterylną igłę.          

Dren życia.

Policzki jak jasne poduszeczki

czekają na pocałunki bliskich.

Przychodzi lekarz.

 

Błąd Boga?

Jedno, setki razy zadawane pytanie.

Bez odpowiedzi.

A przecież jest życie w szpitalnej sali.

Jeszcze za wcześnie na smutek.

Jeszcze za wcześnie na radość?

Jest życie w szpitalnej sali.

Z cierpliwością mędrca      

czeka na kolejne zabiegi.

Kiedyś rozłamie

jajko niespodziankę.

Będzie w nim życie.  

Tylko życie.

 

 

 

Pożegnanie Mutka

 

Na zakupach w dużym sklepie byłem.

Zadzwonił telefon,

kupowałem koszyk wiśni.

Lubię wiśnie, bo są jak życie.

Telefon często dzwoni kiedy nie trzeba,

jedno życie mniej, mówił telefon.

Wiśnie podniecają mnie swoim kolorem,

... tak jak życie.

Ktoś miał odwagę uciec.

Wiśnie smakują kwaśno i słodko,

... tak jak życie.

Może w jego życiu za mało było słodyczy?

Pamiętam, kiedyś życie było tylko słodkie,

dla całej naszej paczki.

Teraz jest mi kwaśno.

Uciekinierów od życia potępiają ci co nie znają Boga.

Jeszcze jeden z nas poszedł na tamtą stronę.

Sam zgasił swoje światło,

nasze światła jeszcze płoną,

choć teraz ciemniej.

Bardzo lubię wiśnie bo są jak życie,

słodko-kwaśne i pięknie czerwone.

 

 

 

 

Zamek

 

Pragnę być zamkiem u pani sukienki,

chociaż w czerwonym jest mi nie do twarzy.

Bo każdy dotyk pani smukłej ręki,

sprawi mi rozkosz i pozwoli marzyć.

 

Niech mnie odsuwa pani i zasuwa,

kiedy jej trzeba i kiedy zapragnie.

Mojego serca tym pani nie zrani,

bo w tej sukience jest tak pani ładnie.

 

Więc niech mnie pani nigdy nie zdejmuje,

broń Boże niech nie wiesza w szafie.

Bo ja się wtedy mocno zestresuje,

i pewnie szafa katar złapie.

 

Tu jeszcze jedną prośbę mam pokorną,

by pani mnie chemicznie nie czyściła.

Bo wtedy ząbki moje połysk stracą,

gdy zaśniedzieją będę się zacinał.

 

               

 

Zawody czyli, Veni, Vidi, Vici

 

Dziwnie się składa, bo na tym świecie,

ważne jest miejsce, które zajmujesz.

Bo tylko pierwsze, nie drugie, trzecie,

jest tym co satysfakcjonuje.

 

Tak się ten model rozprzestrzenił,

i olimpijską zasadą pchany.

W życie nam mocno się zakorzenił,

chociaż niektórym sprawia to rany.

 

W zawody stają więc trójką i w parze,

by się porównać nie krusząc kopii.

Mleczarze, praczki, kominiarze,

a czasem nawet Filip z konopi.

 

Kto szybciej doi, kto wyżej skoczy,

kto pestkę z wiśni dalej wypluje.

Kto nas swym pieniem zauroczy,

no i kto ładniej namaluje.

 

Raz na zawodach poetów byłem,

siedząc skupiony gdy się silili.

Nie mogłem zgadnąć co oni robią,

ale przypuszczam, że zawodzili,

 

 

 

 

 

 

                                               ***

 

                     Taki tekst, słowa czyjeś, a jakby moje,

                     ktoś wśpiewał mi je w dusze.

                     One poleciały do serca, gdzie są moi bliscy,

                     teraz wypływają przez oczy.

                     Ktoś dziwi się na ruchliwej ulicy mymi łzami,

                     czy schowam twarz w dłonie aby się nie dziwił?

                     Nie, nie chcę ukrywać uczuć.

                     Chcę je wywoływać.

 

 

 

 

      Bo trzeba było iść

 

    Bo trzeba było iść, ruszyli z zesłania

                                    upokorzeni, głodni, mróz liczył ich kości.

                                    A obudzone w sercach gorące marzenia,

                                    gnały ich nieodparcie do ginącej Polski.

 

                                    Dziwił się świat i ludy wątpiły,

                                    niedoceniając biednych, heroicznej mocy.

                                    Drwili Moskale i Alianci drwili

                                    a oni brneli pod osłona nocy.

 

                                    Nikt im sukcesu nie wróżył w tej drodze

                                    i nikt pomocną ich dłonią nie wspierał.

                                    I choć ich śmierć trzebiła tak srodze,

                                    to szli uparcie tam gdzie ich Generał.

 

                                    Pierwszy karabin i granat zatknięty u pasa,

                                    porozpalały ognie słowiańskiej nadziei.

                                    By odbudować Polskę po okrutnych czasach

                                    i stalinowskie unicestwic pienia.

 

                                    Po drodze kraje dotąd im nie znane

                                    i maków tyle na Monte Cassino.

                                    Chcieli odpocząć pod polską kokardą,

                                    to ich pędziło, to było ich silą.

 

                                    Znałem jednego z tych co się wyrwali,

                                    kiedy żył jeszcze, do wspomnień nie wracał.

                                    Cieszył się Polską, wolną od Moskali,

                                    mówiąc, to była najważniejsza praca.

 

                                    Są jeszcze maki na Monte Cassino

                                    i cmentarz krzyży, tych co tam zostali.

                                    I są marzenia, co wolności siłą,

                                    pędzą nas w światy bez armatniej stali. 

                       

 

 

***

              O, Janie Pawle, pierwej Kardynale,

                        odszedłeś – zapłakały ludy.

                        Tyś był Słowianin na piedestale

                        świata pełnego obłudy.

 

                        Ty chciałeś zmienić w świętą prawdę kłamstwo,

                        którego pełno na ziemi

                        i chciałeś wiarą oświecić hebrajską

                        lud wzrosły ze słowiańskich korzeni.

 

                        We wszystkich krajach witali Cię mile

                        i Prezydenci głowy pochylali,

                        gdyś ich odwiedzał w potędze i chwale,

                        Królowie z dworem swoim wylegali.

 

                        Dziś nam brakuje szlachetności Twojej

                        ubranej w biel przeczystą.

                        I Boga nam brakuje, Stwórcy

                        i wiary rzeczywistej.

 

 

 

 

                             Jeszcze Polska nie zginęła

 

     Jeszcze Polska nie zginęła... krzyknęli z poddaństwa,

                             na pamięć Mieszka, Kościuszki, Dąbrowskiego.

                             Z ziemi, gdzie leżą korzenie słowiaństwa,

                             wzlecieli w niebo, jak ptak co broni gniazda swego.

 

                             Po wielu latach hańby i poniewierania,

                             stanęli młodzi i starzy w obronie polskości.

                             Rozbili obce jarzmo o bruki Poznania,

                             na gniewnych twarzach nie było radości.

 

                             Zdecydowani złożyć życie na szali zwycięstwa,

                             za to ich pamięć czcimy po walecznym znoju.

                             Chcieli naszej wolności nie orderów męstwa,

                             walczyli, abyśmy dzisiaj żyć mogli w pokoju.

                            

 

 

 

Był sobotni poranek, kwietniowy...


Wstrząsnęło ziemią i całym Narodem,

gdy luna ognia we mgle zapłonęła.

Ludzie zamarli i powiało chłodem,

niemoc i rozpacz Polskę ogarnęła.



Był sobotni poranek, kwietniowy...



Nie dano im spełnić, godnego zadania,

by w naszym imieniu oddać hołd straconym.

Juz nigdy nie uczczą, smutnych mogił Katynia,

klękając przy nich, bez czapki w ukłonie.



Był sobotni poranek, kwietniowy...


Juz ich pewnie dawni żołnierze,

powitali z uśmiechem na twarzy.

Trochę inne Polaków spotkanie.

Przecież wcale nie miało się wydarzyć.


Był sobotni poranek, kwietniowy...


Znów zadrzewią się katyńskie polany,

drzewa staną jak żołnierze zebrani.

Wiatr nieśmiało poruszy ich korony,

z widocznymi polskimi orłami.


Był sobotni poranek, kwietniowy...

 

 

 

Jerzy Gościniak w PEPE TV:

www.pepe-tv.de/?p=310

www.pepe-tv.de/?p=307